Wednesday 6 February 2013

Tylko On może uczynić nas szczęśliwymi


Szafranowe stronice 63

10.07.1998 Kraków

     Przytrafiło mi się dziś coś inspirującego. Od rana miałem kontynuację wczorajszego nastroju. Głowa wypełniona X. mataji. Program poranny był drętwy, a do tego nie było prawie nikogo w świątyni, wszyscy na sankirtanie, wykład miał więc być z kasety. Okazało się, że kaseta była nieprzewinieta, a nasz magnetofon wycofuje kasete z piętnaście minut. Poszedłem się na chwilę położyć. Leżąc w śpiworze (wiem – muci), patrzyłem w sufit i modliłem się do Kryszny, żeby jakoś pomógł zrzucić tą tamo gunę. Po kwadransie usłyszałem, że zaczął się wykład. Zwlokłem się z łóżka i poszedłem posiedzieć. To była najlepsza rzecz, jaką mogłem zrobić. To był wykład Hrdayanandy Maharaja („Platform of Surrender”). Napiszę coś więcej trochę później, teraz idę na śniadanie.
***
     Muszę ten wykład przesłuchać jeszcze raz, ale i tak dużo zapamiętałem. Najpierw zacząłem zasypiać, ale w którymś momencie coś się we mnie przekręciło, mój umysł zaczął się rozjaśniać. Każde słowo brzmiało, jakby było skierowane prosto do mnie, jakby to sam Kryszna mówił do mojego serca. Dokładnie tak to czułem. Hrdayananda Maharaja mówił o tym, że sposobem na uwolnienie się od dylematów i problemów jest podporządkowanie się Krysznie, a później przez cały wykład wyjaśniał, co oznacza to podporządkowanie. Był power. Powinniśmy zrozumieć, że Kryszna nas kocha i zna nas doskonale, wie czego chcemy i czego potrzebujemy, jeśli więc poddamy się Jego woli, to możemy być szczęśliwi. Powinniśmy zrezygnować z naszych planów, bo plan Kryszny jest najdoskonalszy. Naszym problemem jest to, że nie ufamy Krysznie. Co będzie, jeśli się Mu podporządkujemy? Co, jeśli będzie chciał ode mnie tego? Co jeśli zabierze mi to? Musimy jednak zrozumieć, że On nas kocha całkowicie bezinteresownie. Tylko On może uczynić nas szczęśliwymi.
     Każde słowo trafiało do mojego serca. Czułem, że to Kryszna odpowiada na moje modlitwy. Tak w ogóle ten wykład został włączony przez przypadek. Mieliśmy słuchać wykładu z Bhagavad-gity, który był nastawiony, ale Yadumani coś zamieszał i wyszło, jak wyszło. Fana aranżacja. Dostałem dokładnie to, czego potrzebowałem.
     Poczułem wielką ulgę. Cały ten czas zamartwiam się, co zrobić, jakie decyzje podjąć, jak pozbyć się tych wszystkich niechcianych rzeczy. Zachowuję się tak, jakby wszystko zależało ode mnie. Świadomość, że wszystko zależy od Kryszny, zmienia perspektywę, sprawia, że pojawia sę lekkość. Oddając się Krysznie, nie ciąży już na nas odpowiedzialność za wszystko. Ma sucaha. Nie martw się.
     Nawet jeżeli Kryszna nie spełni naszych pragnień, to tak namiesza, że przestaniemy je czuć. Kryszno, działaj, jestem Twój.

Ballady i romanse



Szafranowe stronice 62

15.07.1998 Kraków

     Jak zwykle, gdy zaczynają się kłopoty, to siadam i piszę. Jeśli ktoś kiedyś przeczyta te notatki, to stwierdzi, że 99% mojego życia w Iskconie to problemy, a to przecież nieprawda.
     Co tym razem? X. mataji. Od dawna czułem do niej jakąś atrakcję, ale unikałem medytowania o niej, zresztą będąc ciągle w ruchu (na sankirtanie) nie miałem okazji. Kiedy jednak zamieszkałem w świątyni, powoli coś zaczęło się dziać. Lekceważyłem to i tak krok po kroku… Coraz częściej zaczęliśmy się spotykać, to w kuchni, to w świątyni, i coraz bardziej się przywiązałem. Nie obwiniam jej, nie miała na pewno złych motywacji, to moja wina, że tak wpadłem. To gorsze niż to zauroczenie sprzed roku. Wtedy łatwiej było mi dojść do tego, że to zwykłe pożądanie, że nie ma w tym sensu. Teraz jednak jest gorzej. Moje pragnienie musiało być głebokie, bo Kryszna zaczął aranzować sytuacje, które dawniej się nie zdarzały. Na przykład napisałem artykuł do Pada Sevanam. X mataji przeczytała go i zaczęła mnie wychwalać z podziwem w oczach. Każde słowo trafiało na podatny grunt, prawie fizycznie czułem, jak wzmacniają się korzenie przywiązania. To jeszcze nic. Ostatnio podeszła do mnie i spytała, czy będę czasami jeździł na sankirtan, bo jeśli tak, to mogę jeździć z nią, ponieważ zostaje w świątyni, nie będzie już na podróżnym sankirtanie, ale fajnie byłoby niekiedy wyskoczyć z książkami.
     Nie jarzę tego. Czy ona mnie uwodzi, czy też w jej niewinnej głowie nie pojawia się myśl, że dla brahmacarina towarzystwo tak atrakcyjne dziewczyny to niełatwa rzecz do przetrawienia? Tak czy inaczej jestem w proszku. Pozwoliłem przywiązaniu rosnąć po troszeczce, aż w końcu okazało się, że jestem po uszy w mayi i nie mogę się wydostać.
     Przez kilka tygodni po inicjacji starałem się być świadomy Kryszny, robiłem wysiłek, jak nie wiadomo co, i było w porządku. Czułem, że daję z siebie wszystko i Kryszna jest zadowolony. Teraz natomiast czuję się jak oszust. Zdradzam guru maharaja, nie potrafiąc (nie chcąc) przerwać tej sytuacji. No ale co mam zrobić? Powiedzieć jej: „sorry, ale nie mów do mnie i na mnie nie patrz, bo sie zakochałem”? Nie sądzę. Mam wyjechac do swiątyni w Warszawie? Też nie mogę. Guru maharaja dał mi służbę tutaj, aż do wyjazdu do Irlandii.
     No to jestem uziemiony. Jeżeli ona zrobi jeszcze jakiś krok, żeby nawiązać relację, to nie dam rady się oprzeć. Czyli jednym słowem kaszana na maksa. Kryszno – help!

16.07.1998 Kraków

     Dziś uświadomiłem sobie, jakim draniem jest umysł. Pojechałem na orzeszki z X. mataji. Całe japa myślałem o naszej wspólnej wyprawie, umysł nie dawał mi spokoju. Wyobrażałem sobie, że zmieniam z nią aśram, razem nauczamy, mamy świadome Kryszny dzieci, itd. Masakra jakaś. Czułem się strasznie nie fair wobec guru maharaja i Kryszny.
     Gdy po śniadaniu wsiadałem do samochodu, zacząłem zdawać sobie sprawę, jaki ze mnie idiota. Pierwszy sygnał otrzymałem, gdy mataji otworzyła dla mnie tylnie drzwi, a nie przednie, jak oczekiwałem. Naburmuszony usiadłem więc na tylnim siedzeniu. Nie zaczęła też przyjaznej rozmowy, jak oczekiwałem, ale włączyła wykład. Większość drogi przejechaliśmy w ciszy. Jednym słowem trzymała właściwy dystans, jak powinno być pomiędzy brahmacarinem i brahmacarinką. Pod koniec zaczęliśmy rozmawiać o sytuacji w świątyni, o nauczaniu, o guru maharaju. Coraz jaśniej zacząłem zdawać sobie sprawę, jak fałszywy był obraz, który zbudował mi się w głowie. Wyprojektowałem po prostu własne anarthy na nią. Jedyne o czym mówiła, co ją interesuje, to nauczanie. Nauczanie nowych ludzi, nauczanie bhaktów, itd. Najgorsze, że rozmawiał ze mną, jakbym był na jej poziomie, a gdzie mi tam jest do niej?
     Zdałem sobie sprawę, ile muszę jeszcze zmienić w sobie. Ciagle poprawiam bhaktów w świątyni, naprowadzam ich na ścieżkę etykiety i standardów, a sam jestem w głębi serca draniem. Ile razy sczyściłem Grześka, że pożądliwie popatrzył na mataji, a sam robię to samo. Nie tędy droga.
     Kryszno, proszę, ogarnij ten mój bałagan, bo sam nie potrafię.

17.07.1998 Kraków

     Ugotowałem dziś obiad. Znów wyszły nektary. Zrobiłem alu patrę. Mataji X. powiedziała, że tylko dwa razy w życiu jadła tak dobrą alu patrę. Eh. Wszyscy zresztą chwalili prasadam. Żeby ukrócić trochę fałszywe ego i wymazać z umysłu fakt bycia jednym z dwóch najlepszych na świecie alu patra makers, pomyślałem, że dobrze byłoby wjść na bloki z książkami. Nic tak nie robi na ego, jak porcja dobrych kopów „na syfach” (jak w slangu nazywa się sankirtan blokowy). Tak też zrobiłem.  Kop za kopem. Po kilku godzinach wróciłem do świątyni zmęczony, ale zrelaksowany.
     To zabawne. Napisałem wczoraj artykuł do Pada Sevanam, żeby nie ulegać takiemi nastawieniu, a teraz sam to robię. Teraz leżę już w śpiworze i słucham jakiegoś bhaktowskiego roka. Kula Shaker. Nie mam pojęcia o czym śpiewają, ale dają czadu.

19.07.1998 Kraków

     Tęsknota i pragnienie. Wieczór, niedziela. Zastanawiam się, za czym tęsknię. Czy za X. mataji? A może tylko za czymś, co sobie wymyśliłem, za jakimś abstrakcyjnym marzeniem? Wizja spokoju, bliskości, bezpieczeństwa, normalności. Motyw przewodni tych wszystkich żyć, ten nieuchwytny cel, pragnienie, żeby znaleźć nektar i zatrzymac go w czasie. Problem jest taki, że w materialnym świecie nic się nie da zatrzymać na dłużej. To spala serce. Jestem świadomy, że to rozdarcie i pragnienie, które czuję, to nic nowego. Milionowe deja vu. Jedna część mnie chce się od tego wyzwolić, druga natomiast myśli, że można by spróbować jeszcze raz, może tym razem się uda znaleźć raj na ziemi? Znaleźć to utulenie, spokój, bezpieczeństwo.
     Chciałbym zasnąć i obudzić się już po drugiej stronie, z Kryszną, chłopcami pasterzami, krowami, nie pamiętając nic z tego ziemskiego zamieszania.

Codzienność krakowska


Szafranowe stronice 61

18.06.1998 Kraków

      Jestem w świątyni. Dwa razy byłem już na ołtarzu, dziś ugotowałem śniadanie, chodzę na wszystkie arati, studiuję śastry, uczę się wersetów. Staram się jak mogę, żeby rozwinąć braminiczne cechy i być świadomym Kryszny. Na razie jest w porządku, ale z obawą czekam, kiedy znów przyjdą zmagania z niższą naturą. Mój problem to rajo guna i po prostu nie wiem, jak długo wytrzymam w jednym miejscu. Dlatego próbuję być ciągle zaangażowany i modlę się o łaskę Gaura Nitai i guru maharaja.
    
29.06.1998 Kraków

     Dziś znów gotowałem z Yadumanim. Wprawdzie podzieliliśmy się i swoje potrawy gotowałem oddzielnie, ale i tak napsuł mi trochę krwi, wtrącał się we wszystko, a kiedy przyszedł czas ofiarowania, okazało się, że moje potrawy są wszystkie gotowe, a jemu ciągle kilka brakuje. Zaczęło się bieganie w pasyjce, przy akompaniamencie jego krzyków. To nie był pierwszy raz. Nie chciałem się skarżyć, ale w rozmowie z Kasim wymsknęło mi się co nieco. Tego popołudnia guru maharaja wezwał mnie do siebie. Domyśliłem się, że chodzi o moją służbę z Yadumanim. Myślałem, że dostanę burę za brak kooperacji. Maharaja powiedział mi, że wie o moich trudnościach z Yadumanim i chciałby, żebym coś więcej opowiedział. Powiedziałem, że Yadumani wtrąca się do mojego gotowania, choć moim zdaniem gotuję lepiej niż on, że nigdy nie jest na czas i to wpływa na moją służbę. Maharaja spytał, jakie widzę rozwiązanie. Powiedziałem, że mogę gotować sam, tylko z pomocnikiem, i wcale nie potrzebuję Yadumaniego, sam potrafię wziąć odpowiedzialność. Czekałem na czyszczenie, ale guru maharaja zamiast się rozgniewać, uśmiechał się coraz szerzej. Chwilę po darśanie posłał po mnie Grzegorza i dał mi girlandę.
     - Bardzo dopsze – powiedział po polsku i poklepał mnie po ramieniu.
     Prawie podfrunąłem pod sufit.
     Najpierw nie mogłem zajarzyć, dlaczego guru maharaja jest ze mnie zadowolony. Przecież jasno było widać w tej sytuacji, że nie potrafię współpracować z bhaktami. Znowu. To nie jest pozytywne. Ale później pomyślałem, że maharaja docenił fakt, że podjąłem się odpowiedzialności – za gotowanie, za punktualność, za arati. Ucieszyło mnie to. Wolę być niezależny, mieć własną służbę, za którą jestem odpowiedzialny, gdzie mogę się wykazać, wtedy czuję się naturalnie. A kiedy jestem takim piątym kołem u wozu, które każdy popycha, to mnie męczy.

04.07.1998 Kraków

     Chcę stać się poważnym wielbicielem. Widzę, że ostatnio wiele się zmieniło. Inicjacja naprawdę jest początkiem. Nie mogłem zrozumieć, o co chodziło Śyamasundarowi, kiedy to mówił, ale teraz zaczynam jarzyć. Inicjacja oznacza, że w pełni przyjmujesz schronienie guru. Coraz bardziej powierzam się guru maharajowi i teraz, gdy maharaja mnie przyjął w pełni, to łatwiej jest mi to zrobić.
     Zmieniłem służbę – z sankirtanowca zostałem bhaktą świątynnym, ale jednak czuję się bardziej świadomy Kryszny. Dużo się modlę, wkładam całe serce w moją służbę, chronię się w dobrej sadhanie, studiowaniu, unikam kwasów z bhaktami. Czuję, że pojawiło się trochę dumy – mam nowe imię, swoją służbę, dobrze gotuję, nie zamartwiam się jednak za bardzo. Grunt, ze to dostrzegam i próbuję zmienić.
     Zresztą niedługo będę miał dużo towarzystwa guru maharaja (przy zakładaniu ośrodka w Irlandii) i to mnie oczyści. Widziałem to w ciagu kilku tygodni, kiedy osobiście mu służyłem, towarzyszyłem mu w kirtanach, w japa. Czułem wtedy więcej duchowego smaku, pożądanie i złość zaczęły słabnąć, a w kilku momentach (w czasie kirtanu albo gdy opowiadał o swoim związku ze Śrila Prabhupadem) czułem, jak moje oddanie dla niego przebijało się spod skorupy nieufności i obojetności.

Twoje nowe imię to Madhavendra Puri dasa


Szafranowe stronice 60

14.06.1998 Warszawa

     Dostałem inicjację. Moje nowe imię to Madhavendra Puri dasa. A serce trochę jakby to samo. Przed inicjacją chwycił mnie jakis niepokój. Bałem się przyjęcia tej odpowiedzialności. Trochę czułem się nie fair, bo przyjąłem inicjację, choć wiem, że mam w sobie trochę oporów przed pełnym podporządkowaniem się guru maharajowi. Wczoraj wieczorem usiadłem przed Bóstwami i modliłem się, prosząc Krysznę o pomc. Żeby dał mi pełną wiarę w Trivikrama Maharaja, żeby uwolnił od tej niemocy serca, pożądania, niepewności, żebym wreszcie mógł zacząć porządnie służyć. Dziś, na programie porannym, przed inicjacją ciągle byłem trochę nieswój. Modliłem się o to, żeby w moim sercu rozbudziło się docenienie bhaktów. Dostrzegłem wtedy, że Paramjyoti Prabhu przyglada się mojej wewnętrznej walce i uśmiecha się zachęcająco. Podniosło mnie to na duchu. Udało mi się wejść w kirtan i przez kilkanaście minut tańczyłem i intonowałem beztrosko. Dzięki temu później, w czasie inicjacji byłem już spokojny, wszedłem w odświętny nastrój.
     Czuję, że dokonałem poważnego kroku, choć ciągle nie potrafię całkowicie wyczuć, jak poważnego. Modlę się do Ciebie, Kryszno, zebyś pomógł mi na tej trudnej ścieżce podporządkowania. Widzę, jak trudno jest mi to zrobić w sercu, choć zewnętrznie robię wszystko, co mogę. Coś wewnętrz blokuje mnie, nie pozwala w pełni podporządkować się guru maharajowi i Vaisnavom.
     Później byłem na darśanie razem z Yadumanim. Guru Maharaja polecił nam zająć się świątynią w Krakowie – kuchnią i resztą. A po Janmastami pojedziemy do Irlandii. Haribol!

Harinam we dwoje


Szafranowe stronice 59

27.05.1998 Kraków

     Dziś z Harinamem (moim bratem duchowym z Peru) byliśmy na harinamie. We dwójkę! Nie miałem żadnej służby. Podszedł do mnie i kiedy dowiedział się, że nic nie robię, zaproponował, żebyśmy zrobili harinam.
     - We dwójkę? – zdębiałem. – Nie ma szans!
     - Dlaczego? – zapytał ostro. 
     - No coś ty… Nie wiem. Dziwnie jakoś.
     Popatrzył na mnie taksująco. Wreszcie jego rysy zmiękły.
     - No dobra. A bhajan na mieście?
     Na bhajan mogłem się zgodzić. Siąść sobie gdzieś w kąciku.
     - No dobra.
     Pojechaliśmy autobusem. Zastanawiałem się, gdzie najlepiej się rozbic, żeby zbyt wielu ludzi nas nie widziało, ale Harinam nie dał mi szans. Kiedy wyszliśmy z autobusu, założył na szyję mrdangę i zaczł śpiewać. Zdrajca! Nie miałem wyjścia. Czerwony jak burak dołączyłem się do niego z karatalami i chórkiem. Przeszliśmy przez Planty i tak jak się obawiałem zaczęliśmy zmierzać na rynek. Wiosna w pełni, zastaliśmy więc tłumy. Setki ludzi przyglądało nam się z zaciekawieniem. Byłem przerażony. Jedna rzecz wyjść na harinam w kilkanaście, czy kilkadziesiąt osób, ale tak? We dwójkę? Czułem się nagi. Harinam musiał zobaczyć mój stan. Zatrzymaliśmy się.
     - Zamknij oczy i po prostu słuchaj – powiedział i uśmiechnął się. – Będzie dobrze.
     Posłuchałem go. Zamknąłem oczy i poszukałem schronienia w świętym imieniu. Odseparowałem się od hałasu i zaczłem słuchać. Powoli nadszedł spokój i radość. Miałem wrażenie, że jeszcze nigdy tak nie słuchałem. Było tylko  święte imię i ja. Miejski gwar był tylko odległym tłem. Odleciałem. Gwar był coraz głośniejszy. Po kilku minutach wreszcie otworzyłem oczy. Zbaraniałem. Staliśmy w kręgu może ze stu, jeśli nie więcej osób. Aparaty, kamery, uśmiechnięte twarze. Harinam świecił ekstazą, ja też nie mogłem się opanować. Zaczęliśmy się śmiać i skakać wysoko, coraz wyżej, intonując coraz słodsze imiona Kryszny. Boże, wolność od umysłu, jakie to jest szczęście! Nie tylko to. Wolność od umysłu plus obecność Kryszny. Nie ma nic lepszego. Czułem, że Kryszna jest blisko, że tańczy tam z nami. Wiem, że brzmi to dziwnie, może sahajiya, ale to naprawdę takie było odczucie. 
     Później Harinam postanowił dać małą przemowę. Musiałem przyjąć rolę tłumacza, choć mój angielski praktycznie nie istnieje. Zawaliłem tylko w jednym momencie, kiedy przetłumaczyłem, że ludzie z kościołów zrobili banki, a Harinam powiedział, że zrobili z banków kościoły. Pojawił się też skądś Tom z Doplerem. Akurat włóczą się po Polsce i trafiliśmy na siebie. Trochę wytrąciło mnie to z równowagi. Spotkanie z przyjaciółmi z dawnego życia przypomniało mi, kim byłem i trochę zgubiłem tempo. Byli brudni, z dredami, zmęczeni alkoholem i włóczęgą. Harinam zauważył to i kiwnął mi, żebym z nim został. Chłopaki po chwili się zwinęli, jak sen z przeszłości.   
     To było wspaniałe doświadczenie. Wyraźnie ujrzałem, jak nieważne, nieznaczne są moje problemy w obliczu świętego imienia. Wszystko wydaje się łatwe i jasne. Polegając na Krysznie, wszystko jest możliwe, nie ma granic, nie ma problemów. Dlaczego tak jest, że kiedy opadną duchowe emocje, to znów wpadam w swoje stare schematy, znów chwyta mnie fałszywe ego? To wygląda tak, jakby na chwilę rozchylały się kraty materii, żeby później znów się zacisnąć wokół mnie. Kryszno, jak bardzo bym chciał pozostać na tej platformie. Ale nie potrafię, nie wiem jak. 

Nieprzystosowany


Szafranowe stronice 58

11.05.1998 Tomaszów Mazowiecki

     W sobotę i niedzielę byliśmy na festiwalu w Warszawie (Nrsmha Caturdasi). Był Trivikrama Maharaja i wielu wspaniałych bhaktów. Niestety nie udało mi się wejść w nastrój oddania, zmarnowałem te dni. Może to wiosna mąci mi w głowie? Przez cały czas byłem pod wpływem sił natury materialnej i pomimo wszelkich wysiłków nie udało mi się wybić. Szkoda. Działało to w dwie strony. Przyciągałem tylko bhaktów, którzy byli w podobnej kabale. Odnosiliśmy się do siebie jak kumple w karmitowie, nie było w tym nic ze słodyczy Vaisnava. Rzucaliśmy cwane teksty, krytykowaliśmy, nabijaliśmy się. 
     W którymś momencie Artur przyznał się, że słyszał jak bhaktowie (Kryszna Nama i Śyamsaundar) skarżyli się na mnie. Że jestem nieprzystosowany, buntowniczy, że nie nadaję się do bycia brahmacarinem. Do tego guru maharaja nie zwrócił na mnie uwagi, jakbym nie istniał. Z tego wszystkiego byłem jeszcze mnie zainspirowany i w ogóle wszystko mi wisiało. Spotkałem Agnieszkę, tą wysoką blondynkę, bardzo wesołą, zabawną. Zaraz w sobotę, gdy przyjechaliśmy, weszła do świątyni i gdy mnie zobaczyła, okazała wyraźną radość ze spotkania. Uśmiechnęła się tak jakoś poufale, ale nie podeszła. Myślałem kilka razy o niej. Parę razy wpadło mi do głowy, że jeśli chciałbym się ożenić, to może z nią. Jej uroda nie jest w moim guście, ale lubię jej wesołość, prostotę i szczerość. W sobotę próbowałem jej unikać, ale w niedzielę byłem już na tyle sfrustrowany, że nie chciało mi się już walczyć. Sytuacja wyglądała tak: spojrzała na mnie, wyszła ze swiątyni i stanęła wyczekująco. Wiedziałem, że czeka na mnie. Z jednej strony chciałem z nią pogadać, przydałaby się jakaś przyjazna dusza, ale z drugiej… Ciągle niezdecydowany zacząłem zmierzać w jej stronę i już miałem ją wyminąć, kiedy ona zapytała, gdzie teraz mieszkam, czy dostanę inicjację, itp. Rozmawialiśmy przez chwilę i wtedy ze świątyni wyszedł guru maharaja i nas zobaczył. Nieźle. Widziałem, że zatrzymał na nas wzrok i zmarszczył czoło.
     Tak więc te dwa dni nie były dobre. Odżyłem dopiero dziś w czasie wykładu. W sumie to nawet nie podczas samego wykładu, ale wtedy, gdy narzeczona Viśvambary zaczęła opowiadać o darśanie u Trivikrama Maharaja. Bardzo pięknie przedstawiła słowa maharaja: powinniśmy wyciszyć umysł i starać się wydobywać na zewnątrz to, co w sercu. Kiedy Kryszna widzi, że chcemy do Niego wrócić, to traktuje nas jak rolnik ziarno z plewami – bierze na dłoń i dmucha, przesiewając plewy, aż zostaje samo ziarno. Oczyszcza nas ze złych rzeczy i bierze tylko to, co w nas najlepsze. 
     Dzięki tym słowom znów uwierzyłem we własne siły. Ciągle jest mi ciężko, ale wierzę, że coś się zmieni. Haribol!

Tuesday 5 February 2013

Na sankirtanie z Kryszna Namem


Szafranowe stronice 57

16.04.1998 Ostrowiec

     Jestem na sankirtanie z Kryszna Namem. Wczoraj dotarliśmy tutaj, do Rasanandy i Adi Keśavy. Niesamowici bhaktowie. Inni, niż wszyscy. Mają taki specyficzny nastrój, trochę dziwny, jakby z jakiejś bajki. Rasananda – czarodziej, elf, i jego towarzysz, krasnolud, czy hobbit. To brzmi zabawnie, ale Rasananda ma naprawdę w sobie coś takiego, co wydaje się zmieniać rzeczywistość. Wczoraj wieczorem, po małej uczcie, jaką nam z Adim sprawili, nie wiedziałem, czy śnię, jawa mieszała mi się z marzeniami. Kompletny odlot. Później, kiedy się już kładliśmy, zaczęliśmy gadać o regresingu. Poprosiłem, żeby pomógł mi przypomnieć sobie poprzednie życia. Wiedziałem, że próbował tego, że dałby rady. Poczułem ogromną ciekawość. Nie zgodził się jednak. Powiedział, że nie byłoby to dla mnie dobre, mogłyby pojawić się komplikacje, a poza tym guru maharaja byłby z niego niezadowolony, gdyby dowiedział się, że w ośrodku nauczania, zamiast nauczać, bhaktowie bawią się w ezoterykę. Trudno. Z dawniejszych czasów mam doświadczenia z eksterioryzacją, spotykałem istoty z innych światów, widziałem fragmenty poprzednich żyć, teraz jednak miałem okazję dostrzec całość i strasznie się napaliłem. No ale nie wyszło. Rasanada dał twarde „nie”.

17.04.1998 Starachowice

     Dziś wracamy do Krakowa. To był cudowny tydzień. Cierpienie, jak nie wiadomo co, ale jednak cudowny. Znów miałem okazję widzieć, jak Kryszna pomaga mi, pokazuje tyle rzeczy. Trudno ubrać wszystko w słowa, podsumować to, czego się nauczyłem. Wiem, że zrobiłem trochę postępu duchowego. Nie tylko na samym sankirtanie, ale też u Rasanandy. To była dobra lekcja. Zobaczyłem w sobie silne pragnienie mistycznych przeżyć, mocy. Przez chwile odwróciłem się od guru i Kryszny. Później zajarzyłem i pomodliłem się do Bóstw o ochronę przed moimi własnymi, ukrytymi pragnieniami. Dziś na sankirtanie było super. Prosta służba, modlitwa, czułem się prostym bhaktą. Postrzegam te momenty zachwiania, jako ostrzeżenie. Że ciągle mam w sobie tyle niechcianych rzeczy. 
     Rasananda powiedział dziś rano coś fajnego. Że nie doceniamy naszego procesu, próbujemy go udoskonalić, zmienić, a tak naprawdę to tylko nasze brudy w sercu.
     Kiedy jechaliśmy z Kryszna Namem samochodem do świątyni śpiewaliśmy pieśni Vaisnava. Śmialiśmy się do siebie jak dzieci. Kryszna Nama powiedział wtedy, że lubi mnie takim. Też siebie takim lubię.